Przejdź do głównej zawartości

Pan c

  i Bóg mi świadkiem, że nie chcę mu tu przymawiać, ale tak mi się widzi, że on więcej ożenku niż onej dziewczyny żałował. Nic to, że desperacja chwyciła go okrutna, boć i to nieszczęście, zwłaszcza dla niego, nad nieszczęściami. Nie wyimaginujecie sobie nawet, jaką ten chłop miał ochotę do ożenku. Nie masz w nim chciwości żadnej ni ambicji, ni prywaty; swojego odbieżał, fortunę tak dobrze jak utracił, o żołd się nie upominał; ale za wszystkie prace, za wszystkie zasługi niczego od Pana Boga i Rzeczypospolitej nie wyglądał, jeno żony. I to sobie w duszy wykal-kulował, że mu się taki chleb należy; już, już miał go w gębę wziąść, aż tu jakoby mu kto w wąsy dmuchnął! Maszże teraz! jedz! Co i dziwnego, że go desperacja chwyciła? Nie mówię, żeby i dziewki

 


20


 

Pan Wołodyjowski



nie żałował, ale jak mi Bóg miły, tak ożenku więcej żałuje, choć sam przysiągłby, że jest przeciwnie.


Dałby Bóg! - powtórzył Skrzetuski.


Poczekajcie, niech jeno owe rany duszne mu się zamkną i świe-żą skórą pokryją, a obaczym, czy mu dawna ochota nie powróci. Periculum w tym tylko, by teraz sub onere desperacji czegoś nie uczynił albo nie postanowił, czego by potem sam żałował. Ale co się miało stać, to się już stało, bo w nieszczęściu prędka rezolucja. Mój wyrostek już szatki ze skrzyń wyjmuje i układa, więc nie mówię tego, żeby nie jechać, chciałem tylko waszmościów pocieszyć.


Znowu plastrem ojciec Michałowi będziesz! - rzekł Jan Skrzetuski.

Jako i tobie byłem, pamiętasz? Bylem go tylko prędko znalazł, bo się boję, że się w jakowejś pustelni przytai albo gdzie w dalekich stepach zapadnie, do których od młodu nawykł. Waszmość, panie Kmicic, przymawiałeś mi do wieku, a ja ci powiem, że jeśli kiedy gończy bojar tak z listem sunął, jako ja będę sunął, to mi każcie za powrotem nitki ze starych bławatów wyciągać, groch łuszczyć albo mi kądziel dajcie. Ani mnie niewygody nie zatrzymają, ani cudza gościnność skusi, ani jadło lub też napitek w pędzie zahamuje. Jeszczeście takiego pochodu nie widzieli! Już teraz ledwie usiedzieć mogę, właśnie jakoby mnie kto szydłem spod ławy ekscytował: już


koszulę podróżną kazałem sobie łojem kozłowym dla wstrętu gadowi wysmarować...

 












21


 

Henryk Sienkiewicz



Rozdział III











Jednakże nie jechał tak szybko pan Zagłoba, jak to sobie i towa-rzyszom obiecywał. Im zaś był bliżej Warszawy, tym jechał wolniej. Był to czas, w którym Jan Kazimierz, król, polityk i wódz wielki, pogasiwszy pożary postronne i wywiódłszy Rzeczpospolitą jakoby z toni potopu, zrzekł się panowania. Wszystko on przecierpiał, wszystko przetrwał, wszystkim tym ciosom piersi nadstawił, które szły od zewnętrznego nieprzyjaciela; ale gdy potem wewnętrzne reformy zamierzył i zamiast pomocy od narodu, oporu tylko i nie-wdzięczności doznał, wówczas dobrowolnie zdjął z poświęconych skroni tę koronę, która nieznośnym ciężarem mu się stała.


Sejmiki powiatowe i generały już się były poodprawiały, a ksiądz prymas Prażmowski konwokację na 5 listopada oznaczył.


Wielkie były wcześnie różnych kandydatów starania, wielkie partii rozmaitych współzawodnictwa, a choć to elekcja miała dopiero rozstrzygnąć, rozumiał wszakże każdy niezwykłą sejmu konwokacyjnego ważność. Jechali tedy posłowie do Warszawy ko-leśno i konno, z czeladzią i pachołkami, jechali senatorowie, a przy każdym dwór wspaniały. Po drogach było ciasno, gospody zajęte, a wynalezienie sobie noclegu z wielką połączone mitręgą. Wszakże ustępowano panu Zagłobie miejsca ze względu na jego wiek, ale na-tomiast niezmierna jego sława nieraz właśnie narażała go na stratę czasu.

 


22


 

Pan Wołodyjowski



Bywało, zajedzie do jakiej karczmy, a tam ani już palca wścibić, to personat, który ją wraz z dworem zajmował, wyjdzie przez cieka-wość zobaczyć, kto przyjechał, a widząc starca z białymi jak mleko wąsami i brodą, rzecze na widok takiej powagi:


Proszę waszmości dobrodzieja ze mną do stancji na przygodną zakąskę.

Pan Zagłoba grubianinem nie był i nie odmawiał wiedząc, że znajomość z nim każdemu miłą będzie. Gdy więc gospodarz przez próg go przepuściwszy pytał następnie: ”kogoż mam honor?” - on się tylko w boki brał i pewien efektu odpowiadał dwoma słowami:


Zagłoba sum!


Jakoż nie zdarzyło się nigdy, aby po owych dwóch słowach nie nastąpiło wielkie ramion otwieranie, okrzyki: ”do najfortunniej-szych dni ten zapiszę!”, i nawoływania towarzyszów albo dworzan: ”patrzcie! ów jest wzór, gloria et decus wszystkiego Rzeczypospolitej kawalerstwa!” Zbiegali się tedy podziwiać pana Zagłobę, a młodsi przychodzili całować poły jego podróżnego żupana. Za czym ścią-gano z wozów beczułki i ankary i następowało gaudium trwające czasem i kilka dni.


Powszechnie myślano, że jako poseł na konwokację jedzie, a gdy mówił, że nie, zdziwienie bywało powszechne. Ale on tłumaczył się, że panu Domaszewskiemu mandatu ustąpił, aby zasię i młodsi do spraw publicznych przykładać się mogli. Jednym też powiadał prawdziwą przyczynę, dla której w drogę wyruszył; innych zaś, gdy się dopytywali, zbywał słowami :


Ot, z małegom do wojny przywykł, toć zachciało się jeszcze na stare lata z Doroszeńką pohałasować.

Po których słowach podziwiano go jeszcze więcej. A niko-mu przez to nie był tańszym, że nie jako poseł jechał, wiedziano bowiem, że i między arbitrami znajdują się tacy, którzy więcej od samych posłów mogą. Zresztą baczył każden senator, choćby


najznamienitszy, na to, że po paru miesiącach nastąpi elekcja,

 


23


 

Henryk Sienkiewicz



a wówczas każde słowo męża tak między rycerstwem wsławionego nieoszacowaną wagę mieć będzie.


Brali też w ramiona pana Zagłobę i czapkowali mu by i najwięksi panowie. Pan podlaski trzy dni go poił; panowie Pacowie, których w Kałuszynie napotkał, na rękach go nosili.


Niejeden i dary znaczne kazał po cichu w wasąg mu wsuwać: od wódek, win do sepecików kosztownie oprawnych, szabel i pisto-letów. Miała się z tego dobrze i służba pana Zagłoby, ale on sam, wbrew postanowieniu i obietnicy, jechał tak wolno, że trzeciego tygodnia dopiero w Mińsku stanął.


Za to w Mińsku nie popasał. Wjechawszy na rynek ujrzał dwór tak znaczny i piękny, jakiego dotąd po drodze nie spotkał: dwo-rzanie w szumnej barwie; pół regimentu jeno piechoty, bo na kon-wokację zbrojno nie jeżdżono, ale tak strojnej, że i król szwedzki strojniejszej gwardii nie miał; pełno karet pozłocistych, wozów z makatami i kobiercami dla obijania karczem po drogach, wozów z kredensem i zapasami żywności; przy tym służba cała niemal cudzoziemska, tak że mało kto się zrozumiałym językiem w tej ciżbie odezwał.


Pan Zagłoba dopatrzył wreszcie jednego z dworzan po polsku ubranego, więc kazał stanąć i pewien dobrego popasu, wysadził już jedną nogę z wasągu, a jednocześnie spytał:


A czyj to dwór taki foremny, że i król foremniejszego mieć nie może?

Czyjże ma być - odpowiedział dworzanin - jak nie pana nasze-go, księcia koniuszego litewskiego?

Kogo? - powtórzył Zagłoba.


Czyś waść głuchy? Księcia Bogusława Radziwiłła, który posłem na konwokację jedzie, ale - da Bóg! - po elekcji elektem zostanie.

Zagłoba schował prędko nogę w wasąg.


Jedź! - krzyknął na woźnicę. - Nic tu po nas!


I pojechał trzęsąc się z oburzenia.

 


24


 

Pan Wołodyjowski



Wielki Boże! - mówił - niezbadane Twoje wyroki i jeśli tego zdrajcy piorunem w kark nie trzaśniesz, to masz w tym jakoweś ukryte intencje, których się rozumem dochodzić nie godzi, choć po ludzku rzeczy biorąc, należałaby się takiemu skurczybykowi dobra chłosta. Ale widać, źle się dzieje w tej prześwietnej Rzeczypospolitej, jeśli podobni przedawczykowie, bez czci i sumienia, nie tylko kary nie odnoszą, ale w bezpieczności i potędze jeżdżą, ba! jeszcze oby-watelskie funkcje sprawują. Chyba że zginiem, bo gdzież, w jakim kraju, w jakim innym państwie taka rzecz przygodzić by się mogła? Dobry był król Joannes Casimirus, ale nadto przebaczał i przyuczył najgorszych dufać w bezkarność i przezpieczeństwo. Wszelako nie jego to tylko wina. Widać, że i w narodzie sumienie obywatelskie i czułość na cnotę do reszty zaginęła. Tfu! tfu! on posłem! W jego bezecne ręce obywatele całość i bezpieczeństwo ojczyzny składają, w te same ręce, którymi ją rozdzierał i w szwedzkie łańcuchy oku-wał! Zginiemy, nie może inaczej być! Jeszcze go i na króla rają...


A cóż! wszystko, widać, w takim narodzie możliwe. On posłem! Dla Boga! Przecież prawo wyraźnie mówi, że nie może być posłem ów, który w obcych krajach urzędy sprawuje, a przecie on jest ge-neralnym, u swego parszywego wuja, Prus Książęcych gubernato-rem! Aha! czekajże, mam cię! A rugi sejmowe od czego? Jeśli do sali nie pójdę i tej materii, chociaż tylko arbitrem będąc, nie poruszę, to niech się tu zaraz w skopa zmienię, a mój woźnica w rzeźnika. Znajdą się przecie między posłami, którzy mnie poprą. Nie wiem, czyli ci, zdrajco, jako takiemu potentatowi, dam rady i z poselstwa wyrugować zdołam, ale że ci to do elekcji nie posłuży - to pewna! I Michał, nieboże, poczekać na mnie musi, bo to będzie pro publico bono uczynek.


Tak rozmyślał pan Zagłoba przyrzekając sobie koło tej sprawy rugów pilnie chodzić i posłów prywatnie dla niej kaptować. Z tego powodu od Mińska spieszniej już do Warszawy dążył bojąc się na otwarcie konwokacji zapóźnić.

 


25


 

Henryk Sienkiewicz



Przyjechał jednak dość wcześnie. Posłów i postronnych zjazd był tak wielki, że gospody ni w samej Warszawie, ni na Pradze, ni nawet za miastem wcale nie można było dostać; trudno się było też do kogo zaprosić, bo w jednej izbie po trzech i czterech się mieściło. Pierwszą noc przepędził pan Zagłoba w handlu u Fukiera i zeszła jakoś dość gładko; ale nazajutrz, wytrzeźwiawszy na swym wasągu, sam dobrze nie wiedział, co ma czynić.


Boże! Boże! - mówił wpadłszy w zły humor i rozglądając się po Krakowskim Przedmieściu, które właśnie przejeżdżał - oto Bernardyni, a oto ruina pałacu Kazanowskich! Niewdzięczne mia-sto! Własną krwią i trudem musiałem je nieprzyjacielowi wydzie-rać, a teraz mi kąta dla siwej głowy żałuje.


Miasto wszelako nie żałowało wcale kąta dla siwej głowy, tylko go po prostu nie miało.

Natomiast czuwała nad panem Zagłobą szczęśliwa gwiazda, bo ledwie do pałacu Koniecpolskich dojechał, gdy jakiś głos krzyknął z boku na woźnicę:


Stój!


Czeladnik powstrzymał konie; wtem nieznajomy szlachcic zbli-żył się z rozjaśnionym obliczem do wasągu i zawołał:


- Panie Zagłoba! Nie poznajesz mnie waszmość?


Zagłoba ujrzał przed sobą męża mającego koło trzydziestu kilku lat, przybranego w kołpak rysi z piórkiem, znak niechybny wojsko-wej służby, w makowy żupan i ciemnoczerwony kontusz przepa-sany pozłocistym pasem. Twarz nieznajomego była nadzwyczajnej piękności. Cerę miał ów bladą, nieco tylko w polach wichrem na złotawo opaloną, oczy błękitne, pełne jakowegoś smutku i zamy-ślenia, rysy twarzy nadzwyczaj foremne, prawie- jak na męża - zbyt piękne; pomimo polskiego stroju nosił on długie włosy i brodę z cudzoziemska przyciętą. Stanąwszy przy wasągu otworzył szeroko ramiona, a pan Zagłoba, lubo nie mógł go sobie na razie przypo-mnieć, przechylił się i objął go za szyję.

 


26


 

Pan Wołodyjowski



Ściskali się tedy serdecznie, a chwilami jeden odsuwał drugiego, aby mu się lepiej przypatrzeć; na koniec Zagłoba rzekł:


Wybaczaj waszmość, ale jeszcze nie mogę sobie przypomnieć...


Hassling-Ketling!


Dla Boga! Twarz wydała mi się znajomą, ale strój całkiem waćpana odmienił, bom cię dawniej w kolecie rajtarskim widywał. To już i po polsku chodzisz?


Bom tę Rzeczpospolitą, która mnie tułacza pacholęciem jesz-cze niemal będącego przygarnęła i dostatnim chlebem opatrzyła, za swoją matkę uznał i innej mieć nie chcę. Waćpan nie wiesz o tym, żem indygenat po wojnie otrzymał?


A to mi słodką nowinę zwiastujesz! Także ci się to poszczęściło? I w tym, i w czym innym, bom w Kurlandii, na samej granicy


żmudzkiej, na człeka takiego samego nazwiska, jako jest moje, na-trafił, któren mnie adoptował, do herbu przyjął i fortuną obdarzył. Mieszka on w Świętej, w Kurlandii, ale i z tej strony ma majętność Szkudy, którą mnie puścił.


Szczęść ci Boże! Toś tedy wojnę porzucił?


Niech się jeno jakakolwiek zdarzy, stawię się niezawodnie. Dlatego to i wioskę w dzierżawę oddałem, a tu czekam okazji.

To mi kawalerska fantazja! Zupełnie jak ja, kiedym był mło-dy, choć i dziś jeszcze wigor w kościach jest! Co tedy porabiasz w Warszawie?


Posłuję na konwokację.


Rany boskie! Toś już z kościami Polak!


Młody rycerz uśmiechnął się.


I duszą, a to więcej!


Żonatyś?


Ketling westchnął.


Nie!


Tego ci tylko brakuje. A wierę! czekaj jeno! Zaliby ci dotąd dawny sentyment do Billewiczówny nie wyszedł z pamięci?

 


27


 

Henryk Sienkiewicz



Skoro waćpan o tym wiedziałeś, com moją sądził być tylko tajemnicą, to wiedz, że żaden nowy nie przyszedł...

Daj spokój! Ona niedługo małego Kmicica światu przyrzuci. Daj sobie spokój! Coć za robota wzdychać, gdy kto inny w lepszej konfidencji z nią żyje. Powiemć prawdę, że to i śmieszno.


Ketling podniósł swe smutne oczy w górę.


Rzekłem tylko, iż nowy sentyment nie przyszedł.


Przyjdzie, nie bój się! Ożenim cię! wiem to z własnej eksperien-cji, że zbytnia stałość w amorach tylko zgryzot przyczynia. Żem to był swego czasu stały jako Troilus, siła delicyj, siła dobrych okazji poniechałem, a com się nagryzł!


Daj Boże każdemu zachować tak jowialny humor, jako wasz-mość zachowałeś!

Bom w modestii żył zawsze, przeto mi w kościach nie strzyka! Gdzie mieszkasz, zali znalazłeś gospodę?

Mam dworek wygodny ku Mokotowu, który po wojnie już wybudowałem.

Toś szczęśliwy; ja zaś od wczoraj na próżno po całym mieście jeżdżę!

Dla Boga! dobrodzieju! jużże mi tego nie odmówisz, żebyś u mnie stanął; miejsca jest dosyć; prócz dworku oficyna i stajnia wygodna. Znajdzie się dla czeladzi i koni pomieszczenie.


Toś mi z nieba spadł, jak mnie Bóg miły!


Ketling siadł na wasąg i ruszyli.


Po drodze opowiadał mu Zagłoba o nieszczęściu, jakie w pana Wołodyjowskiego ugodziło, a on ręce nad nim łamał, bo nic był dotąd nie wiedział.


- Tym to ostrzejszy grot i dla mnie - rzekł wreszcie-że może wasz-mość i nie wiesz, jaka między nami w ostatnich czasach przyjaźń powstała. Wszystkie późniejsze wojny w Prusiech, przy oblężeniu zamków, gdzie tylko były jeszcze szwedzkie załogi, odprawowali-śmy razem. Chodziliśmy i na Ukrainę, i na pana Lubomirskiego,

 


28


 

Pan Wołodyjowski



i znów na Ukrainę, już po śmierci ruskiego wojewody, pod panem marszałkiem koronnym Sobieskim. Jedna kulbaka nam za po-duszkę służyła, z jednej jadaliśmy misy; Kastorem i Polluksem nas zwano. I dopiero gdy on po pannę Borzobohatą na Żmudź jechał, nadeszła chwila separationis; któż by się spodziewał, że najlepsze jego nadzieje tak prędko przeminą jako strzała na powietrzu?


Nic stałego na tym padole płaczu nie masz - odpowiedział Zagłoba.

Prócz przyjaźni statecznej... Trzeba będzie radzić i dowiadywać się, gdzie on teraz. Może od pana marszałka koronnego czegoś się dowiemy, który Wołodyjowskiego jak źrenicę oka miłuje. A nie, toć tu są posłowie ze wszystkich stron. Niepodobna, aby który o takim rycerzu nie słyszał.


W czym będę mógł, w tym waszmości posłużę, lepiej jak gdyby o mnie samego chodziło.

Tak rozmawiając przybyli na koniec do Ketlingowego dworku, który dworem się być okazał. W środku były porządki wszelkie i niemało sprzętów kosztownych bądź kupionych, bądź ze zdobyczy pochodzących. Broni zwłaszcza wybór był znamienity. Ucieszył się pan Zagłoba na ten widok i rzekł:


0! toż waćpan mógłbyś tu i dwadzieścia osób pomieścić. Szczęście to dla mnie, żem cię spotkał. Mogłem 


Komentarze

  1. I can’t believe focusing long enough to research; much less write this kind of article. You’ve outdone yourself with this material without a doubt. Also check free magazine subscriptions

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Pan A

  waść spotkał? Wołodyjowskiego spotkałem takoż w Częstochowie, gdzie oboje spoczynek umyślili, bo się tam po drodze ofiarowali. Zaraz mi powiedział, jako z narzeczoną z waszych stron do Krakowa jedzie, do księżnej Gryzeldy Wiśniowieckiej, bez której pozwolenia i błogosławieństwa panna żadną miarą ślubu wziąść nie chciała. Dziewczyna była jeszcze wonczas zdrowa, a on wesół jak ptak. „Ot powiada - dał mi Pan Bóg za moją pracę nagrodę!” Chełpił się też Wołodyjowski (Boże go pociesz) niemało i dworował ze mnie, że tośmy się, widzicie waszmość państwo, o tę pannę czasu swego wadzili i mieliśmy się siekać. Gdzie ona teraz, nieboga? Tu ryknął znowu pan Charłamp, ale na krótko, bo Kmicic znów mu przerwał: Mówisz waszmość, że ona była zdrowa? Skąd jej tak nagle przyszło? Że nagłe, to nagle. Mieszkała u pani Marcinowej Zamoyskiej, która naonczas z mężem w Częstochowie bawiła. Wołodyjowski cały dzień u niej przesiadywał, trochę na mitręgę narzekał i mówił, że chyba za rok do Krakowa do

Pan X

 Po wojnie węgierskiej, po której odbył się ślub pana Andrzeja Kmicica z panną Aleksandrą Billewiczówną, miał także wstąpić w związki małżeńskie z panną Anną Borzobohatą Krasieńską równie sławny i zasłużony w Rzeczypospolitej kawaler - pan Jerzy Michał Wołodyjowski, pułkownik chorągwi laudańskiej. Ale przyszły znaczne mitręgi, które sprawę opóźniły i przewlo-kły. Panna Borzobohata była wychowanicą księżnej Jeremiowej Wiśniowieckiej, bez której pozwolenia żadną miarą na wesele zgo-dzić się nie chciała, musiał więc pan Michał pannę w Wodoktach z powodu niespokojnych czasów zostawić, a sam do Zamościa po pozwolenie i błogosławieństwo jechać. Lecz nie świeciła mu pomyślna gwiazda, gdyż księżnej w Zamościu nie zastał, która dla edukacji syna do Wiednia na dwór cesarski się udała. Wytrwały rycerz podążył za nią i do Wiednia, choć mu to siła czasu zabrało. Tam załatwiwszy szczęśliwie sprawy, z dobrą otuchą do ojczyzny powracał. Czasy, wróciwszy, zastał niespokojne; wojsko do związ-ku szło, na